czwartek, 24 grudnia 2015

Odcinek 25: Jak Wuj Niechluj za Gwiazdora robił

Wuj Niechluj siedział w swoim starym, zapoconym fotelu i cieszył się spokojem. Gretchen i Züza wyjechały na święta do Zürychu. Zastanawiał się właśnie, czy wpadnie do niego Kataryniarz z flaszką, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Wuj zwlókł się ociężale z fotela.
Do mieszkania weszła Mama Kwiatkowska z dziećmi: rudą Dżesiką, czarną Anulą i Matjaskiem. Dzieci wyściskały wuja i popędziły do pokoju.
– Wuju Niechluju – powiedziała Mama – wiele razy już się na tobie zawiodłam, jednak dzisiaj jest wigilia, dzień wybaczania, więc ja ci teraz przebaczam. Zorganizujesz kolację wigilijną. Lucyna z Parku zaprosiła nas do siebie, ale nie mam zamiaru przychodzić i dawać ten pindzie powodu do chwalenia mi się prosto w twarz, że ma męża, a ja nie. Niech sczeźnie. Zjemy kolację u ciebie Wuju a ty przebierzesz się za Gwiazdora i zrobisz dzieciom niespodziankę.

– Czemu? – zapytał Wuj bez nadziei, że odzyska jeszcze spokój.
– Jak to czemu, to twoi siostrzeńcy, chyba możesz ten raz się nimi zająć, prawda? Zwłaszcza w taki dzień. Tu masz strój na przebranie i karpia, włóż go na razie do wanny. Ja mam jeszcze coś do załatwienia, wpadnę przed pierwszą gwiazdką.
Tyle ją widział. Wuj westchnął, poszedł do łazienki, wrzucił karpia do wanny i nalał wody. Potem wrócił do pokoju, gdzie Dżesika częstowała rodzeństwo niedopałkami z popielniczni.
– Czy to prawda, że spędzimy z tobą wigilię, Wuju? – zapytała radośnie Anula.
– Tak – odparł Wuj Niechluj.
– To super! – zawołał Matjasek. – A co tam mas?
– Nic – Wuj schował kostium za plecy.
Wuj poszedł do sypialni, żeby schować przebranie, a dzieci rozbiegły się po mieszkaniu.
– W łazience jest karp i pływa! – zawołała Anula.
– No tak, pewnie Wuj zabije go przed kolacją – powiedziała Dżesika.
– Nie chcę go zabijać! – Matjasek rozpłakał się.
– Nie rycz – uciszyła go Dżesika. – Bo Wuj usłyszy. Zabierzemy go i wypuścimy na wolność.
– A Wuj Niechluj się nie zdenerwuje jak zobacy, ze nie ma karpia? – zapytał Matjasek.
– Ty debilu – zganiła go Anula – Wuj nie korzysta z wanny, nie zauważy, że go nie ma.
Poszli do łazienki i próbowali wyciągnąć karpia z wanny, co nie było łatwe, bo ciągle im uciekał. W końcu Dżesika weszła do wody, złapała rybę i wyszła cała mokra. Zawinęli karpia w gazetę.
– Gdzie go weźmiemy? – zapytała Anula, kiedy wymknęli się z mieszkania.
– Nad Wartę – powiedziała Dżesika.
Ale kiedy minęli róg ulicy okazało się, że nie trzeba już nigdzie iść, bo karp umarł. Matjasek zaczął rozpaczliwie beczeć i zasmarkał się cały.

– Lepiej umrzeć stojąc, niż żyć na kolanach – powiedziała Dżesika. Gdzieś to niedawno przeczytała.
– Przecież karp nie może żyć na kolanach, bo ich nie ma – stwierdziła rezolutna Anula.
– Dlatego umarł – odparła Dżesika.
Wyrzucili karpia i wrócili do mieszkania Wuja z wciąż zapłakanym Matjaskiem.
– Co jest? – zapytał Wuj na ich widok.
W tej chwili rozległo się pukanie. Wuj otworzył drzwi i do mieszkania wszedł Katayniarz.
– Zobacz co znalazłem – powiedział. – Ktoś wyrzucił dobrego karpia, jeszcze świeżo w gazetę zawinięty. Chcesz?
– Już mam – odparł Wuj Niechluj.
– Trudno – powiedział Kataryniarz – mam też nalewkę.
– Hura! – zawołały dzieci i nawet Matjaskowi poprawił się humor.
Siedzieli tak i popijali, kiedy do mieszkania weszła Mama Kwiatkowska.
– Co ty robisz, Wuju Niechluju! – zawołała. – Pijecie sobie z koleżką alkohol, a zaraz powinniśmy zaczynać kolację! Pewnie nie zająłeś się nawet karpiem! O, tu jest, chociaż coś, ale dlaczego zawinąłeś go w gazetę? Zresztą nieważne, zajmę się tym, a ty – ściszyła głos – leć się przebrać. Zostawiłam ci prezenty w przedpokoju.
Poszła do kuchni z zawiniętym w gazetę karpiem a Wuj powlókł się do sypialni po kostium. Kataryniarz dalej sączył z dziećmi nalewkę, teraz było mniej osób do podziału, więc nalewał szczodrze.
Nagle usłyszeli dzwonek i głośne „ho ho ho!”. Do pokoju wszedł Wuj Niechluj przebrany za Gwiazdora.
– Gwiazdor! – zawołały dzieci.
Wuj Niechluj pamiętał, jak w dzieciństwie Dziad zza krat przebierał się dla niego i Mamy, więc wiedział, jak się zachować.

– Zamknąć mordy – powiedział.
Dzieci podskakiwały z radości.
– Masz prezenty Gwiazdorze? – wołały.
– Nie – odparł Wuj Niechluj, bo zapomniał odebrać je od Mamy Kwiatkowskiej. Poszedł jej poszukać.
W tej chwili usłyszeli drugie „ho ho ho!” i do mieszkania wszedł Sąsiad spod szóstki, rozwodnik, przebrany za Gwiazdora. Chciał zrobić niespodziankę Mamie Kwiatkowskiej.
– Czy są tu jakieś grzeczne dzieci? – zapytał zmienionym głosem, ale dzieci od razu poznały się na oszustwie.
– Ty nie jesteś Gwiazdorem! – zawołałą Anula a Matjasek zaczął ryczeć wniebogłosy. Zwabiona hałasem do pokoju wpadła Mama.
– Co to za wrzaski, nie mogę nawet ugotować karpia? – zapytała zdenerwowana.
– A może są tu jakieś niegrzeczne dziewczynki? – zapytał Sąsiad spod szóstki i uszczypnął ją w tyłek.
Mama podskoczyła oburzona.
– Wuju Niechluju, jak śmiesz! To ja haruję w tej kuchni, żeby zrobić nam kolację wigilijną, a ty zamiast sprawić dzieciom przyjemność silisz się na chamskie dowcipy! Mogłam się spodziewać, że znowu się na tobie zawiodę, ale ty tak chciałeś się dla nich przebrać, że uległam, ale koniec z tym! Możesz być pewny, że już nigdy nie zostawię ich pod twoją opieką!
Wzięła dzieci za ręce.
– Chodźcie, zapomniałam, że Gwiazdor był już u nas i zostawił wam mnóstwo prezentów.
Wyprowadziła dzieci z mieszkania a za nią poleciał, dźwigając paczki z przedpokoju, zdumiony Sąsiad spod szóstki, rozwodnik.

Wuj Niechluj wrócił do pokoju, ale zastał tylko Kataryniarza dokańczającego butelkę. Wzruszył ramionami, bo właśnie pojawiła się pierwsza gwiazdka. Usiadł przy stole i podzielił się ze starym przyjacielem resztą nalewki.

piątek, 27 listopada 2015

Odcinek 24: Jak Wuj Niechluj się o nas dowiedział

          Dżesika z Züzą ze znudzeniem przeglądały strony internetowe na swoich tabletach. W pewnym momencie Dżesika doszła do wniosku, że przeczytała już wszystko co było warte przeczytania i z nudów i od niechcenia zaczęła wpisywać w wyszukiwarkę nazwiska, które przychodziły jej do głowy. Wpisała Dżesika Kwiatkowska - wyskoczyły profile jakichś innych Dżesik na portalach społecznościowych. Podobnie było z Matjaskiem i Anulą - nie było w tym nic dziwnego, nosili popularne nazwisko. Wpisała Züza Podolski - nic nie wyskoczyło. Wpisała Wuj Niechluj - i w ten sposób zupełnie przypadkowo odkryła bloga, na którym od kwietnia zeszłego roku ktoś regularnie opisywał przygody i perypetie jej ukochanego wujaszka. Tak się wczytała, że nie zauważyła, kiedy znudzone zabawą w “pluć i łapać” rodzeństwo stanęło za jej plecami.
-      Co cytas? - chciał wiedzieć Matjasek, któremu składanie literek wciąż przychodziło z trudem.
-      Opowieść o Wuju Niechluju w internecie - odpowiedziała zgodnie z prawdą Dżesika.
-      Ktoś pisze o naszym wuju? - zdziwiła się Czarna Anula - a co piszą?
-      Prawdę - odpowiedziała Ruda Dżesika - ale z jakiej racji nazywają mnie Rudą Dżesiką?
-      Bo jesteś przecież ruda! - zauważyła Czarna Anula - a ja jestem Czarna Anula i co?
-      A ja Biały Matjasek? - chciał wiedzieć Matjasek.
-      Rozbeczany Głuptasek - wypaliła Dżesika.
-      Wcale nie jestem rozbecany - rozżalił się Matjasek i rzewnie się rozpłakał.
Na to wszystko weszła Mama Kwiatkowska.
-      Czemu on znowu ryczy? Dlaczego mu dokuczacie? Naprawdę, ja chwili spokoju w tym domu nie mam, czy wy się nie możecie przez chwilę sobą zająć?!
-      Bo tu jest napisane, że jestem głuptaaaaseeeek! - zawodził Matjasek.
-      Gdzie? - chciała wiedzieć Mama Kwiatkowska.
-      W internecie - wyjaśniła Dżesika i pokazała mamie bloga.
Mama Kwiatkowska zaczęła czytać i po każdym odcinku robiła się coraz bardziej czerwona ze złości.
-      Co to ma być?! To niedopuszczalne! Ktoś śmie szkalować mnie i moją rodzinę?! O Wuju Niechluju to jest akurat cała prawda, w zasadzie o tych jego koleżkach też, ale co za wstyd przed całym światem! I te wszystkie brednie, kłamstwa o mnie! że ja niby histeryzuję? że nadmiernie dbam o swój wygląd? Że poluję na każdego faceta? że podrzucam dzieci Wujowi bez uprzedzenia? Że niby wciąż mam do niego pretensje? Co za brednie!
Wzięła tablet Dżesiki i wściekła wybiegła z mieszkania. Po chwili cofnęła się, żeby poprawić fryzurę, zmienić domowe pantofelki na wysokie obcasy i znów wybiegła. Po chwili wróciła po coś, zapomniała po co, przez chwilę się zastanawiała, po czym przypomniało jej się:
-      Dzieci, chodźcie ze mną do Wuja Niechluja, nie możecie przecież same w domu siedzieć.
I poszli.
Wuj Niechluj akurat drzemał w fotelu. Gretchen była na siłowni.
-      Wuju Niechluju - szturchnęła go Mama Kwiatkowska - tyle razy prosiłam cię, żebyś wziął się za siebie, bo ludzie gadają. Ale dopóki gadali na dzielnicy - sąsiedzi, ludzie w sklepach, na straganach - to jeszcze to jakoś znosiłam, przyzwyczaiłam się, mówię - no trudno, co zrobić. Ale jak zaczęli o tobie pisać w internecie - to koniec. Nie ma mowy, żeby to tak trwało! Ładnie się przedstawiasz przed całą Polską, wstyd mi przynosisz, jeszcze chwila to zobaczę twoje zdjęcie na okładce plotkarskiej gazety! A jeszcze chociaż o tobie prawdę piszą, ale o mnie to już kompletne bzdury, to jest karalne, ja tak tego nie zostawię! A ty się zastanów nad sobą. A teraz zajmij się dziećmi, ja idę z tym prosto na policję.

Jak powiedziała, tak zrobiła. Wuj z dwojga złego, wolał zająć się dziećmi niż zastanawiać się nad sobą. Wyciągnął z tapczanu i szafy wszystkie stare galoty, wyciągnął z nich gumkę, wszystkie gumki związał i dał dzieciom, żeby sobie pograły na podwórku. I dał im węgiel ze spiżarni, w razie gdyby guma im się znudziła, mogły sobie narysować pajaca albo klasy. Dzięki doskonałej organizacji mógł wrócić do swojej drzemki na fotelu.
         A tymczasem Mama Kwiatkowska pobiegła na posterunek. Poprosiła o spotkanie z Komendantem Tomisławem Majchrzakiem.
-      W czym mogę pani pomóc? - komendant przywitał się z nią jak z zupełnie obcą osobą, chociaż nie dalej jak kilka nocy temu poznał ją dość dogłębnie, ale był dość tępy i miał niezwykle krótką pamięć.
-      Tomisławie… yyy komendancie, jakiś ty zasadniczy, taki męski…- Mama Kwiatkowska uśmiechnęła się na wspomnienie tamtej nocy, żeby zaraz przywołać się do porządku, bo przypomniała sobie, z czym właściwie przyszła. Streściła komendantowi całą sprawę.
-      Nie ma podstaw do wszczęcia śledztwa. W tym kraju jeszcze panuje wolność słowa i każdy może pisać co chce - uznał Komendant.
-      Ależ Tomisławie! Oni tam piszą o nas… o panu… szkalują nas - Mama Kwiatkowska pokazała komendantowi fragmenty ich dotyczące.
-      To nonsens! To bzdury wyssane z palca! To godzi w dobre imię policji! Natychmiast wszczynam śledztwo!
Jak powiedział, tak zrobił. Wziął i wszczął.

Mama Kwiatkowska, zadowolona z owocnego (chociaż nie tak bardzo, jak miała nadzieję, ale co się odwlecze…) spotkania, wróciła do mieszkania Wuja. Zastała go śpiącego, przywiązanego gumą do fotela i zakneblowanego węglem. Dzieci krążyły wokół niego śpiewając “Stary niedźwiedź mocno śpi”.
-      Jak ty wyglądasz? Co to za głupie zabawy? Czy ty nie możesz choć raz się postarać? Nie możesz wymyślić niczego mądrego? Nie pamiętasz jak w dzieciństwie na tym podwórku całymi dniami skakaliśmy w klasy, w pajaca albo w gumę? Czy to tak trudno zorganizować coś sensownego? Nie dosyć, że wstyd mi przynosisz przed całą Polską, to jeszcze nie możesz się przez chwilę dziećmi zająć, gdy ja biegam do komisariatu w twojej sprawie! Pięknie ci dziękuję! Już więcej cię o nic nie poproszę.
I zostawiwszy go splątanego gumą i zakneblowanego węglem odeszła wysoko unosząc głowę. Dzieci podreptały smutno za nią.
         Mama Kwiatkowska nie mogła się doczekać, aż pozna tych, co ośmielili się opisywać przygody jej brata.
Autorzy, ze strachu przed śledztwem komendanta Tomisława Majchrzaka i groźbami Mamy Kwiatkowskiej, na wszelki wypadek postanowili na jakiś czas zaniechać spisywania niezwykłych Wuja Niechluja przypadków.

piątek, 20 listopada 2015

Odcinek 23: Jak na Wuja Niechluja donos złożono

Błoga cisza panowała w mieszkaniu. Züza grała w niemieckie scrabble sama ze sobą. Gretchen pełniła obowiązki Specjalistki ds. Kosmetologii w popularnej niemieckiej sieci drogerii. Akurat w tamtym momencie zaczęła się nad czymś intensywnie zastanawiać, a nad czym- dowiemy się, ale dopiero w kolejnym odcinku.
A tymczasem Züza  dwa razy już wygrała sama ze sobą, raz przegrała i od tej rundy wszystko zależało, więc lekko się denerwowała. Wuj Niechluj nie robił nic, nie licząc wąchania zapachu sznycli, które Gretchen smażyła przed wyjściem do pracy.

Znienacka wpadła Mama Kwiatkowska z dziećmi. Sielanka panująca w mieszkaniu Wuja rozsierdziła ją niemiłosiernie.
- Ty tu sobie siedzisz bezczynnie, a ja urobiona po łokcie, sama ze wszystkim, znikąd pomocy. Gdybym była jak inne kobiety, to nie miałabym czasu na fryzjera nawet i wyglądałabym jak ostatni komcmołuch, nikt by na mnie nie spojrzał, ale ja jestem dobrze zorganizowana. Ale już na głowę dostaję z tymi dzieciakami, ciągle czegoś chcą, a to jeść, a to spać, a to do szkoły chcą iść. Nieee, tak nie może być, ja też potrzebuję chwili wytchnienia, muszę nauczyć się prosić o pomoc innych ludzi, a nie tak wszystko sama. Dlatego zostawię je u ciebie, a ja sobie chwilę odsapnę. Po prostu chciałabym przez chwilę nic nie robić!
- Hurraaa! - ucieszyły się dzieci i rozbiegły po mieszkaniu w poszukiwaniu czegoś do zepsucia.
W tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi.
Za drzwiami stało dwóch policjantów. Jeden jakby znajomy... a drugi zupełnie nie.

- Nazywam się Komendant Tomisław Majchrzak- przedstawił się ten bardziej znajomy- a to mój młody kolega z pracy, nie pamiętam jak się nazywa, mówimy na niego Młody.
- No dzień dobry- rozpromieniła się Mama Kwiatkowska, ale Komendant Tomisław Majchrzak zdawał się jej nie pamiętać. Nie można od niego wiele wymagać, w końcu był tylko policjantem.
- Dostaliśmy donos- ciągnął Komendant a Młody pociągnął nosem- Anonim. Od pani Halinki z dołu.
- Że niby co?!- oburzyła się Mama Kwiatkowska.
Komendant wyciągnął pomiętą kartkę z kieszeni policyjnego munduru.
- Pani Halinka pisze, że żyjecie tu bez ślubu, pisze też, że chciałaby zachować anonimowość. Czy to się zgadza? Co pani widzi w Wuju Niechluju?
- To mój brat.
- No tak... rozumiem... kocha go pani... jak brata... bo to brat... ale żeby... nie rozumiem jednak- czy to przypadkiem nie jest czyn zabroniony? To zoofilia chyba.
- Kazirodztwo- wtrącił Młody.
- Milcz Młody, nie odzywaj się niepytany, słuchaj i ucz się od starszych.
Przed nimi przebiegły rozwrzeszczane dzieci: Matjasek, Czarna Anula i Dżesika.
- I jeszcze macie dzieci! Zoofilia jak nic- Komendant zaczął notować w swoim służbowym notesie.
Z pokoju wyszła smutna Züza.
- Ich habe verloren- powiedziała ze zwieszoną głową.

- Co ona powiedziała?- zapytał Komendant Mamy Kwiatkowskiej.
- Przegrałam- wtrącił Młody.
- Zamknij się Młody, mówiłem, że masz słuchać, bo nic nie wiesz. Skoro jesteś facetem, to mówisz "przegrałem", a nie "przegrałam", a poza tym w co ty grasz? Jesteś na służbie fajtłapo, skup się! Co ona powiedziała?- powtórzył pytanie Komendant w kierunku Mamy Kwiatkowskiej.
- Nie mam pojęcia- Mama wzruszyła ramionami.
- Nie rozumie pani swojej córki? W sumie to chyba normalne, mówi się, że coraz trudniej zrozumieć współczesną młodzież.
- To nie jest moja córka- oburzyła się Mama Kwiatkowska.
- To nie jest pani córka?- zdziwił się Komendant.
Nastąpiła chwila konsternacji, podczas której Komendant próbował poskładać kilka faktów i wreszcie uśmiechnął się uśmiechem Sherlocka.
- Już wiem! To jest pani brat- wskazał na Wuja- a to nie są pani dzieci- wskazał na dzieci- to są dzieci pani brata, z którym wcale nie żyje pani w związku zoologicznym, tylko normalnym, siostrzano-braterskim i pomaga mu pani wychować dzieci.
- Proszę pana, mi nikt nie pomaga, ja ze wszystkim sama jak ten pieeeees- rozpłakała się Mama Kwiatkowska efektownie jednocześnie zachowując czujność, była ciekawa, czy robi na Komendancie wrażenie. Tomisław był co prawda głupi jak but, ale postawny był z niego mężczyzna. Zresztą, Mama Kwiatkowska miała z nim już do czynienia, znała jego możliwości.
- No już dobrze, już dobrze, przecież policja jest po to, żeby chronić swoich obywateli, a pani tak ze wszystkim sama, pani musi odetchnąć, zapraszam panią na rurki z kremem. To wyjście w godzinach pracy, więc policja zapłaci- same plusy. A ty Młody, zostań tu i pomóż Wujowi Niechlujowi przy dzieciach.
Mama Kwiatkowska zarzuciła płaszcz i udając, że całuje swojego brata w policzek na odchodne wyszeptała mu do ucha:
- Ostatni raz przychodzę do ciebie z dziećmi, o mało co, a wpędziłbyś nas w tarapaty. Mieszkasz z tą Niemką już tyle czasu, nikt nie wie o co chodzi, więc ludzie się zaczynają interesować. Sąsiedzi są czujni, z sąsiadami trzeba dobrze żyć, a ty jak zawsze wszystko po swojemu i bezmyślnie. Teraz muszę wszystko odkręcać, naciesz się dziećmi, bo nieprędko je znów zobaczysz, Wuju Niechluju.
I poszła pod pachę z Komendantem Tomisławem Majchrzakiem, żeby powtórzyć z nim to co już przerabiali, a czego on zupełnie nie pamiętał. Niby chciała nic nie robić, a jednak ochoczo się zabrała do dzieła.



piątek, 13 listopada 2015

Odcinek 22: Jak Wuj Niechluj dziecko z przedszkola odebrał

             Zbliżała się godzina piętnasta i Wuj Niechluj stał pod sklepem rozglądając się za jakąś znajomą gębą. Zza rogu wyszedł Bronek ze swoim psem.
- Wuju Niechluju, popilnujesz Brojka? Ja skoczę po browca- poprosił, wręczył smycz Wujowi i zniknął w sklepie.
Akurat przechodziła tamtędy Mama Kwiatkowska.
- Jakiś ty uczynny Wuju Niechluju- niby pochwaliła- zajmujesz się psami obcych ludzi, a nie masz czasu dla swoich siostrzeńców? A one tak czekają, tak się dopominają, kiedy się z nimi pobawisz. Wykaż się inicjatywą. Na przykład idź dziś po Matjaska do przedszkola, ja będę miała chwilę oddechu przynajmniej. To trzeba załatwić natychmiast!
I poszła stukając obcasami po chodniku.
A tymczasem Bronek wrócił z piwem. Wuj Niechluj otworzył puszkę i sączył z przyjemnością. Po chwili przypomniał sobie, że musi iść do przedszkola. Trochę mu się nie chciało, bo trochę kręciło mu się w głowie.
O barierkę oparty był stary rower. Wuj Niechluj wiele się nie namyślając, wsiadł na niego i pojechał w kierunku, w którym było przedszkole, do którego sam chodził jak był dzieckiem. Przez chwilę zastanawiał się, czy od tego czasu zmieniły się przedszkolanki...

Nie zdążył się dobrze zastanowić, bo nieoczekiwanie znalazł się na miejscu. Rzucił rower na trawnik i wszedł do środka przez płot, bo furtka była zamknięta. Dzieci były w ogródku.
- Wuj Niechluj...- powiedział Matjasek po cichu, kiedy go zobaczył. Był w szoku. Nigdy wcześniej Wuj nie przychodził po niego do przedszkola.
- Wuj Niechluj, Wuj Niechluj- przedrzeźniał go złośliwy, rozpieszczony chłopiec.
Na tej podstawie podchmielony Wuj stwierdził, że to jest jego siostrzeniec. Wziął chłopca za rękę, przerzucił go przez płot, sam przeszedł przez dziurę, którą dopiero co zauważył, posadził małego na bagażniku roweru i ruszył w kierunku domu. Pomału, bo gdzie miał się spieszyć?
Akurat tak się złożyło, że jak Wuj przerzucał chłopca przez płot, pani przedszkolanka paliła papierosa po drugiej stronie przedszkola- przecież nie wypadało palić przy dzieciach. Ale całą akcję zaobserwowała pomoc kuchenna, nużyło ją obieranie warzyw, więc patrzyła sobie przez okno.
- Od razu mi się wydawało, że coś jest nie tak, podejrzane wydało mi się, że Wuj Niechluj przerzuca przez płot małego Zenka- tłumaczyła później przedszkolance- ale nie mogłam od razu wybiec, bo cała zupa by mi wykipiała, a co by dzieciaki na obiad jedli?
Chłopiec za nim darł się wniebogłosy, czyli zachowywał się tak, jak zazwyczaj zachowuje się Matjasek. Wuj Niechluj był odporny na płacz dzieci, pedałował pogwizdując pod sumiastym wąsem.
Przez głośny krzyk małego Zenona nie mógł słyszeć ani krzyku przedszkolanki, która próbowała go dogonić, ani kucharki, która goniła przedszkolankę, chcąc jej dokładnie opisać jak to było, ani Matjaska, który biegł za nimi, krzycząc rozpaczliwie na całe Jeżyce:
- A Zenek ukradł mi Wuja!!!!!
Wreszcie Wuj z papierosem w zębach zajechał pod kamienicę Mamy Kwiatkowskiej. Odwrócił się, żeby zdjąć chłopca z roweru. Zdziwił się widząc, że to mały Chińczyk. Zaczął się nawet zastanawiać, kto podmienił mu chłopca podczas jazdy, ale w tym momencie dobiegła zdyszana przedszkolanka.

- Wuju Niechluju! Jeśli pan odbiera Zena z przedszkola, musi pan mieć upoważnienie od jego rodziców!
W tym momecie dobiegła kucharka.
- Pani przedszkolanko, ja to wszystko widziałam, mogę zeznawać na policji, jak będzie trzeba, do Sądu to już niechętnie, bo to się potem ciągnie, ale na policji nie ma problemu! Wszystko przez okno widziałam, akurat obierałam ziemniaki...
Dobiegł zziajany Matjasek i kopnął rozryczanego i zasmarkanego Zenka z całej siły w kostkę.
- Ty złodzieju wujów!!! Mas za swoje!!!
Przedszkolanka wzięła płaczącego Zenka za rękę a kucharkę pod pachę i truchtem wrócili do przedszkola, bo pozostałe dzieci zostały bez opieki.
Na to wszystko otworzyło się okno mieszkania na drugim piętrze, a z niego wychyliła się ufryzowana głowa Mamy Kwiatkowskiej, jakby dopiero co wyszła od Mistrza Arkadiusza.
- Już nigdy cię o nic nie poproszę Wuju Niechluju! Stoję przy garach, żeby było ciepłe, co chwilę biegam do okna, fryzurę sobie niszczę, jak tak dalej pójdzie to mnie przewieje, a ty nic sobie z tego nie robisz. Prosiłam cię, żebyś poszedł po Matjaska od razu, a ty się wleczesz i jeszcze przywiozłeś go na jakimś rozklekotanym rowerze! Przecież on mógł spaść, zobacz jaki jest zapłakany, to na pewno przez ciebie! Wracaj do swojego kumpla pod sklep, a ty Matjasku chodź prędko do domu, już otwieram ci drzwi.

Wuj poszedł odprowadzić rower na swoje miejsce, a przy okazji sprawdzić, czy Bronek już wypił całe piwo.
Matjasek rozryczał się na dobre, kiedy zrozumiał, że nie spędzi dziś z Wujem ani chwili.




piątek, 6 listopada 2015

Odcinek 21: Jak Wujowi Niechlujowi babcia Wilhelma się ukazała

                   Gdy Wuj wrócił po weselu okazało się, że nie ma gdzie spać. Gretchen korzystając z jego nieobecności wyrzuciła jego stare szerokie łóżko,  a na to miejsce wstawiła nowe wąskie. Nie było możliwości, żeby się w dwójkę na nim zmieścili.
                   Tak się doskonale złożyło, że akurat ktoś wyrzucił łóżko na śmietnik, które zresztą bardzo przypominało stare łóżko Wuja, nawet sprężyny wystawały w tym samym miejscu. Wuj odczytał to jako znak i wiele się nie namyślając zorganizował swoich kolegów do pomocy: Bronka, Kataryniarza i Sąsiada spod Szóstki, Rozwodnika. Łóżko było ciężkie jak smok, ale panowie wzięli się razem i wnieśli je do mieszkania Wuja. Postawili łóżko na środku pokoju, tak, że nie było jak przejść, ale nie mieli siły się z nim dłużej mocować. Na to weszła Gretchen i sama przestawiła mebel.
- Dzień dobhy- przywitała ich Gretchen - widzę, że mamy gości.
- Witam piękną sąsiadkę - czarował Sąsiad spod Szóstki, Rozwodnik.
- Panowie się nadźwigali, to może panowie się czegoś napiją?
- Pacierza i wódki nigdy nie odmawiam- zarechotał Bronek.
- Siadajcie, a ja zahaz przyniosę po schnapsie dla każdego - jak powiedziała tak zrobiła.
Po kilku głębszych towarzystwo było już rozluźnione.
- To może brudzia?- zaproponował Sąsiad spod Szóstki, Rozwodnik.
- Mam tylko schnapsa - odpowiedziała Gretchen.
- Chodzi o to, że pijemy tak - zademonstrował - przechodzimy na ty, a potem słodki buziaczek.
- Aa, u nas to się nazywa Bruderschaft.
Na moment buziaczka do mieszkania weszła Mama Kwiatkowska z dziećmi.
- O proszę, jaki pan sąsiad całuśny - zakpiła - co to, nie ma już polskich  ładnych kobiet do całowania? A gdzie patriotyzm?
- Ale przecież...- tłumaczył się Sąsiad spod Szóstki, Rozwodnik.
- Żadne ale, idziemy do mnie, wkręcisz mi żarówkę. Sama jestem i wszystko na mojej głowie. Dzieci - Wuj Niechluj was popilnuje, możecie nawet chwilę pobawić się z Züzą.
- Hurraa!!!! - dzieciom nie trzeba było dwa razy mówić, ochoczo pobiegły do pokoju swojej niemieckiej koleżanki.
Uczta u Gretchen trwała w najlepsze, gospodyni przyniosła naprędce przyszykowane szaszłyki i frykadelki. Zakąski do wódki mają tę zaletę, że jakkolwiek by nie smakowały, zawsze są smaczniejsze od wódki.
Dzieci zrobiły się głodne.
- Züza, przygotuj coś dla swoich polskich gości, ja dla swoich przygotowałam - nakazała Gretchen Podolski.
Züza  posłuchała mamy i postanowiła przyrządzić swój największy przysmak - bułki przypiekane nad gazem. Wyszły przepyszne, tylko Matjasek zamiast zakręcić gaz, jedynie zdmuchnął ogień.

Dzieci z bułkami wróciły do pokoju Züzy.
Dorośli przy stole zrobili się senni, myśleli, że to działanie niemieckiej wódki.
"Ale sieka" pomyślał Wuj Niechluj przed zaśnięciem.
Kiedy już spał na dobre ukazała się przed nim postać w czerni - czarne buty, pończochy, sukienka, etola, bolerko, rękawiczki, kapelusz i czarna woalka. Przez tę woalkę nie było widać twarzy, dopiero po skrzeczącym głosie ją poznał.

- Dzień dobry Wuju Niechluju - zaskrzeczała jego nieżyjąca babcia Wilhelma Podolska - to ja twoja babcia Wilhelma Podolska - Wuj już jakby gdzieś słyszał to nazwisko - jak ty wyglądasz smyku? Jak zawsze brudny, koszulka poplamiona, tłuste włosy, babole wiszące z nosa, żółte zęby. A ja od razu wiedziałam, że nic z ciebie dobrego nie będzie, jak tylko się urodziłeś. Jedna ciotka mówiła, że może wyjdziesz na ludzi, ale ja wiedziałam, że to niemożliwe, z jednej prostej przyczyny.
- Z jakiej?- chciał wiedzieć Wuj Niechluj.
- To już ty sam musisz sobie na to odpowiedzieć.
- Ale babciu...
Nagle ktoś oblał go zimną wodą, która naleciała mu do nosa i mocno nim potrząsnął.
Otworzył oczy. Nad nim stała Mama Kwiatkowska w szlafroku.
- Ja ci dam babciu pijaku jeden. Czy ty chcesz całą kamienicę wysadzić w powietrze?! Akurat wkręcaliśmy żarówkę z Sąsiadem spod Szóstki, Rozwodnikiem, kiedy skończył nam się alkohol. To wróciłam tutaj i co widzę - wszyscy śnięci, gaz się ulatnia, zakręciłam kurki i wezwałam pogotowie oooo już tu panowie są, proszę bardzo...
- Dzień dobry - przywitał się Ratownik Medyczny.
- Dzień dobry, przepraszam, że ja tak po domowemu, ale akurat po sąsiedzku wpadłam, hahaha, udało mi się ich uratować, ale pan to tak codziennie ratuje ludziom życie? Niesamowite!
- Tak - przyznał Ratownik Medyczny.
- Pan to musi być silny, tak życie ratować i mądry, bo to się trzeba trochę na tym znać, ja panu powiem!
- Tak.
- Gdzie ta wódeczka kochaneczko - wbiegł Sąsiad spod Szóstki, Rozwodnik - o, dzień dobry.
- Co tak panie Sąsiedzie spod Szóstki, Rozwodniku, w samych gaciach przy Ratowniku Medycznym? - oburzyła się Mama Kwiatkowska - i przy dzieciach - dodała, bo dzieci właśnie wysunęły głowy z pokoju, żeby sprawdzić co to za krzyki - chodźcie kochane dzieci do mamusi, już więcej do Wuja nie przyjdziecie, trudno, znikąd pomocy, nie będę się prosiła, sama ze wszystkim, chyba, że poznam jakiegoś godnego dżentelmena… - to mówiąc patrzyła zalotnie w kierunku Ratownika Medycznego.
- Tak - przytaknął.


piątek, 30 października 2015

Odcinek 20: Jak Wuj Niechluj z drzwiami wpadł

Zabawa na weselu była przednia, ale wszystko co dobre, szybko się kończy. Ludziska się natańczyli, napili i najedli, chociaż sporo jedzenia zostało - pieczone prosięta ociekające miodem, nadgryzione golonki, zimne nóżki, letni bigos, tłuste śledzie pływające w cebuli. Część gości już się pożegnała z Młodą Parą, niektórzy właśnie wychodzili, ale rodzina Wuja Niechluja siedziała na swoich miejscach - planowali zostać przynajmniej tak długo, aż cała wódka zostanie wypita.
I tak by sobie siedzieli spokojnie, wspominali stare czasy, ale nagle Anula kątem oka dostrzegła zbliżające się zagrożenie:
-      Ciocia Cmocia!- ostrzegła pozostałych.
Wszyscy przy stole wpadli w popłoch - oto zbliżała się do nich mama Lucyny z Młyna (a właściwie już teraz Lucyny z Parku). Ciocia była znana ze swoich wielkich, mokrych ust, których odcisk ochoczo zostawiała na każdym napotkanym policzku. Dlatego każdy bronił się jak mógł, uciekał gdzie pieprz rośnie, albo natychmiast zajmował się czymkolwiek, po to, żeby uniknąć serdecznego ucałowania przez Ciocię Cmocię. 
         Anula szybko wyciągnęła Dziada Zza Krat na parkiet, za jej przykładem Dżesika chwyciła Kuzyna Marcina, a z Matjaskiem zatańczył Ksiądz Bez żądz. Matjaska to nie dziwiło - w końcu Wuj nosił sukienkę. Nikt od dłuższego czasu nie widział Mamy Kwiatkowskiej. Nikt się tym specjalnie nie martwił.
-      Moi kochani! - dopadła do ich stolika Ciocia Cmocia - Wuj Niechluj, Wuj Co Wywalał Gnój i Ciocia Bezrobocia! Jakże mi miło Was gościć! Dajcie buziaka.

Wycałowała najpierw wujów, a później leżącą pod stołem ciotkę.
-      Co u was słychać? Jak ja do was nie zadzwonię, to wy już się w ogóle nie odzywacie, ale dość już pretensji w taki piękny dzień, dajcie buziaka - i znów konsekwentnie całowała z dwururki - najpierw wujów, potem ciotkę.
-      Ale udało nam się weselicho! - cieszyła się - a nie wiedziałam, czy zdążą z prosiakami, już dawno były zamówione u Starego Walentego, ale rosnąć nie chciały, na szczęście w porę się skapły, że są na wesele potrzebne, że się wzięły za siebie, hahahahaha, prosiaki w miodzie, pyszności, ja się nie mogę oderwać, jem i oblizuję tłuszczyk co mi kapie po brodzie, dajcie buziaka! - nachyliła się znów  w ich stronę, ale tym razem Wuj Co Wywalał Gnój wykazał się refleksem.
-      My musimy - wybełkotał wstając od stołu - musimy… wynieść stąd Ciocię Bezrobocię, co z nią w konkubinacie żyję. Bo jeszcze się odleżyn nabawi biedactwo, albo co… tak że tego… Wuju Niechluju? - zachęcił swojego niedoszłego szwagra.
Panowie wzięli się za wynoszenie cioci.

-      Trzecia chałupa po prawej stronie jak przejdziecie przez mostek - instruowała ich - tam są miejsca do spania.
 I poszli, co było robić. Każdy z Wujów już wcześniej schował flaszkę za pazuchę, więc w razie jakby jeszcze im się nie chciało spać, to było co pić.
         Nie było lekko, bo i Ciocia Bezrobocia lekka nie była. Wujowie ciągnęli ją za nogi, każdy za jedną. Byli pijani w sztok, zapadł zmrok, a droga była wyboista.
-      Co ona taka ciężka? - dziwił się Wuj Niechluj.
-      Ty mi powiedz, przecież to twoja siostra! - odpowiedział Wuj Co Wywalał Gnój.
-      Kiedyś była chuda - pamiętał Wuj Niechluj
-      A teraz jest gruba! I ciągnij teraz grubą babę....
-      Eee - skwitował Wuj, bo co tu gadać, kiedy jest robota ?
Wreszcie udało im się dociągnąć Ciocię Bezrobocię pod wskazany adres. Niestety drzwi okazały się być zamknięte. Cóż było robić, trzeba było je wyważyć.
Niedoszli szwagrowie wzięli rozbieg i zaatakowali wrota. Udało się! Drzwi wpadły do domu, a wujowie wraz z nimi.
W środku było ciemno. Panowie po omacku trafili do łóżka i wtaszczyli do niego Ciocię Bezrobocię, która na to wszystko zachrapała donośnie. Wujowie już mieli oblewać sukces, kiedy wtem zapaliła się lampka nocna i spod kołdry wynurzyła się jakaś postać.
- Leon? To ty?- zapytała postać zachrypniętym głosem.
Kiedy zamiast męża kobieta zobaczyła w swoim łóżku inną kobietę, a przy łóżku dwóch obcych facetów zaczęła się wydzierać.
-      Wiedziałam, że Leon ma babę na boku, ale żeby mi tą pijaną babę kazać przyprowadzić do mojego domu, to już szczyt wszystkiego!! Wynocha mi wszyscy, bo zadzwonię po policję i psami poszczuję! I gdzie jest Leon?!
Wujowie nie znali Leona, tym bardziej nie mieli pojęcia gdzie on się znajduje. Ciocia Bezrobocia smacznie spała i nie nadawała się do samodzielnej ucieczki, a nie chcieli jej tu zostawiać na pastwę tej baby. Chcąc nie chcąc musieli ją wziąć ze sobą. Z braku lepszego pomysłu przytargali Ciocię z powrotem na salę weselną i tam wrócili do przerwanej flaszki.
Wkrótce zaczęło świtać.
Z nocnej eksapady wróciła wygnieciona i wymęczona Mama Kwiatkowska. Ziewając zapytała się swojego brata:
-      A gdzie są dzieci?
Wuj wlewał w siebie akurat kolejny kieliszek, więc nie miał jak odpowiedzieć, a i tak nie wiedziałby co. Mama Kwiatkowska się zdenerwowała:
-      Straciłeś je z oczu? Kiedy ostatni raz je widziałeś? Co mówiły? Gdzie się wybierały? Czy nie były głodne?
Wuj nie znał odpowiedzi na żadne z tych pytań, więc dalej milczał.
- Ale nie ma co się denerwować kochana moja, złocieńka, wszystko jest pod kontrolą - przed nimi znów znienacka wyrosła Ciocia Cmocia. Mama Kwiatkowska nie zdążyła się ukryć - A my nawet się nie przywitałyśmy, tyle ludzi, takie udane wesele, daj buziaka! - i przystąpiła do całowania.
-      Ale pod jaką kontrolą? - Mamie Kwiatkowskiej udało się wyrwać z objęć cioci - Ciocia widzi, że o nic nie mogę poprosić mojego brata, wyszłam tylko na chwilę zaczerpnąć świeżego powietrza, wracam, a tu już nikogo nie ma i moje dzieci zniknęły!
-      Spokojnie moja droga, daj buziaka - cmoknęła ją ciocia na mokro - dzieci śpią u mnie w Młynie, były zmęczone to je tam wysłałam.
Mama Kwiatkowska wycierając ośliniony policzek pobiegła do Młyna, ale tam tylko spała zapłakana Lucyna. Jarek był w Parku - w ten sposób młodzi celebrowali swoje pierwsze małżeńskie ciche dni. Po dzieciach nie było śladu.
Każdy, kto był w miarę trzeźwy, przyłączył się do poszukiwań. Trwałyby one pewnie w nieskończoność, gdyby nie to, że Wuj Niechluj zakradł się do kurnika w poszukiwaniu świeżych jaj na kaca. Okazało się, że dzieci poszły spać z kurami.

Nikt nie wiedział, skąd się tam wzięły, a wyjaśnienie było bardzo proste. Okazało się, że Ciocia Cmocia oprócz mokrych buziaków ma jeszcze jedną wadę - mylą jej się strony. I zamiast pokierować dzieci do Młyna, pokierowała je do kurnika. Wujów również źle wysłała, w efekcie trafili do łóżka, w którym spała Żona Leona. Przez tę drobną pomyłkę o mało co nie zagryzły ich psy, lub nie przyjechała policja - nie wiadomo co gorsze. Ale kto by się tym przejmował, najważniejsze, że dzieci się znalazły.
- Pięknie ci dziękuję Wuju Niechluju- ironizowała Mama Kwiatkowska - jeśli kiedykolwiek jeszcze będziesz mnie przekonywał, że zajmiesz się moimi dziećmi, żebym ja mogła w spokoju zająć się sobą - nie uwierzę ci! Po prostu ci nie uwierzę! Zawiodłeś moje zaufanie, przykro mi, że ci to mówię przy ludziach, że podważam twój autorytet przy dzieciach, które nie wiedzieć czemu cię uwielbiają, ale taka jest prawda. A dzieci nie wolno okłamywać. Dlatego dwa razy następnym razem się zastanów, zanim im coś obiecasz. I mi też. A tymczasem masz szlaban na zabawę z nimi.
To powiedziawszy wróciła do Leona, z którym była umówiona. Pytanie: gdzie wtedy była Leona żona?