Był piękny wiosenny dzień na Jeżycach. Wuj Niechluj leżał pod
murkiem w otoczeniu pustych puszek po piwie. Z jednej strony wygrzewał swój
wielki owłosiony brzuch na słońcu, a z drugiej chłodził swój spocony i
nieświeży tyłek, leżąc na płytach chodnikowych.
Nieopodal na trawniku bawiły się wesoło
dzieci Mamy Kwiatkowskiej - Ruda Dżesika, Czarna Anula i Matjasek. Trawnik był
zaniedbany, pełny psich odchodów i wyściełany rozkładającymi się truchłami
drobnych gryzoni i ptaków. Zabawa w "głupiego Matjaska" rozkręcała
się na dobre. Matjasek bardzo się spocił próbując dosięgnąć brudnej szmaty,
którą Ruda Dżesika zawiesiła na drzewie. Anula z nosem przy ziemi szukała dla
starszej siostry niedopałków. Matjaskowi spadły spodnie od skakania i wszyscy
na całym podwórku mogli zobaczyć jego różowe tłuste pośladki. Sąsiadka Z Pieprzykiem Beatka, która
zgodnie ze swoim zwyczajem wywaliła cycki na poduszkę parapetową, nie mogła się
nadziwić jaki z tej strony chłopiec jest podobny do Wuja Niechluja.
- Gupia
zabawa. Sce grać w palanta! - złościł się Matjasek podciągając spodnie.
Matjasek zaczął ryczeć wniebogłosy i
pobiegł do leżącego nieopodal Wuja.
- Wuju
Niechluju! A one nie scą ze mną grać w palanta! - poskarżył się, opluł i
posmarkał przy okazji.
- Chrrr -
zachrapał w odpowiedzi Wuj, który przed kilkoma minutami zapadł w drzemkę.
Śniło mu się, że pije denaturat, który smakuje jak najwspanialszy spirytus z
przemytu.
- Wuju
Niechluju! - Matjasek skakał mu po brzuchu aż znowu spadły mu spodnie - sce
palanta!
- Dobrze
smyku, dobrze - mruknął rozbudzony Wuj.
Wstał, podrapał się po głowie, podłubał w pępku i zdziwił się,
jak zobaczył co i w jakim stanie można tam znaleźć. W tamtej chwili podjął
życiową decyzję, że będzie częściej dłubał w różnych otworach swojego ciała.
Podreptał do kamienicy, a chłopiec ufnie
podążył za nim. Bardzo kochał swojego Wuja.
Wuj zasapany wdrapał się na drugie piętro i
zadzwonił pod szóstkę. Sąsiad Spod Szóstki, Rozwodnik, otworzył drzwi w
atłasowym, prześwitującym szlafroku. Widocznie było mu gorąco.
- W czym
mogę pomóc, Wuju Niechluju? - zapytał, gdyż niezależnie od okoliczności,
maniery jego były zawsze nienaganne.
- Smarkacz
chce się z tobą bawić - odrzekł mu Wuj Niechluj.
- Ojejej,
jak miło! Chętnie, chętnie, ale nie w tym momencie, teraz jestem nieco zajęty.
A gdzie jest urocza mamusia chłopca? No i właściwie - dlaczego akurat ze mną? -
wyraził zaskoczenie Sąsiad Spod Szóstki, Rozwodnik.
- Chciał
palanta, a Mama Kwiatkowska mówiła, żeś palant - wyjaśnił uprzejmie Wuj
Niechluj.
- Ohoho,
musisz czyścić uszy z łoju i złogów, Wuju Niechluju. Mama Kwiatkowska jest
zawsze bardzo zadowolona z moich ruchów... yyy... odruchów pomocy sąsiedzkiej.
Nie powiedziała "palant" tylko "galant". A w palanta to
możecie sobie zagrać, jako dobry sąsiad pożyczę wam mojego kija i piłkę.
Sąsiad spod Szóstki, Rozwodnik i Galant,
poszedł po kij do sypialni, z której dochodziły lubieżne damskie pomruki w
języku niemieckim.
Wuj Niechluj i Matjasek poszli w miejsce
znacznie od domu oddalone. Po drodze dołączyły do nich dziewczyny z kiepami w
ustach. Anula poczęstowała Wuja znalezionymi niedopałkami, niektóre miały
całkiem niepośliniony ustnik. Wuj bardzo się ucieszył z prezentu. Matjasek tym
razem nie chciał palić. Miał kij i piłeczkę
Rozpoczęli grę od razu gdy tylko dotarli w
miejsce znacznie od domu oddalone. Dziewczyny zgasiły niedopałki. Matjasek
podrzucił piłkę, a Wuj Niechluj… jak się nie zamachnie, jak nie odbije z całej
siły! Prawdopodobnie wyobraził sobie, że to głowa Wiesława Schwarza, drobnego
sklepikarza, z którym łączyły go niezałatwione porachunki i domniemane koneksje
rodzinne.
Pech chciał, że piłka odbita z całej siły
wybiła szybę w pobliskim szpitalu. Dzieci się bardzo zmartwiły, bo jeszcze nie
zaczęli grać, a już stracili jedyną, w dodatku pożyczoną piłkę.
Bez zastanowienia Wuj Niechluj udał się do
szpitala, a dzieci wraz z nim.
- Trzecie piętro, gabinet 363 - rezolutna
Czarna Anula szybko policzyła okna. Miała świetną orientację w terenie. W
przyszłości chciała badać oceany.
Nie przyszli na umówioną wizytę, bo nikt z
nich nie był chory. Dlatego bezceremonialnie ominęli kolejkę psioczących
pacjentów i weszli do gabinetu Doktora Wiktora bez pukania. Za to Doktor Wiktor
właśnie pukał pacjentkę. Opukiwał, osłuchiwał, celem diagnozy oczywiście.
Nagość pacjentki była zrozumiała, ciężko byłoby dobrze osłuchać chorego w
futrze. Jakież było zdziwienie pacjentki, kiedy w gabinecie Doktora Wiktora, u
którego badała się regularnie, zobaczyła swoje dzieci.
- Co wy
tutaj robicie?! – wrzasnęła zakrywając się lekarskim dywanikiem z grubego
włosia – przecież to jest miejsce znacznie od domu oddalone! Czy ty naprawdę
nie możesz za siebie Wuju Niechluju? Po co przyprowadzasz dzieci do szpitala do
gabinetu Doktora Wiktora?! Przecież tu jest pełno zarazków! Jesteś
nieodpowiedzialny i leniwy, a do tego nigdy nie mogę na ciebie liczyć! Dlaczego
nie pobawisz się z nimi w chowanego, albo w dwa ognie, zamiast szlajać się z
nimi po szpitalach?! Przez ciebie ja nie mam nawet chwili na kompleksową wizytę
u lekarza!
Mówiąc to ubierała się za parawanem w
tempie błyskawicznym, była w tym wprawiona. Już po chwili stukała obcasami i
szykowała się do wyjścia, a dzieci wraz z nią.
- Po co przychodziliście
do gabinetu Doktora Wiktora? – wrzasnęła poirytowana.
- Psyslismy
po piłkę – wyjaśnił Matjasek dłubiąc w nosie.
- Słyszał
pan, doktorze Wiktorze? Moje dzieci przyszły po piłkę. Żądam, aby pan w trybie
natychmiastowym dał im piłkę.
Doktor Wiktor z braku lepszego pomysłu i z
braku innej piłki, wręczył im piłkę lekarską.