piątek, 30 października 2015

Odcinek 20: Jak Wuj Niechluj z drzwiami wpadł

Zabawa na weselu była przednia, ale wszystko co dobre, szybko się kończy. Ludziska się natańczyli, napili i najedli, chociaż sporo jedzenia zostało - pieczone prosięta ociekające miodem, nadgryzione golonki, zimne nóżki, letni bigos, tłuste śledzie pływające w cebuli. Część gości już się pożegnała z Młodą Parą, niektórzy właśnie wychodzili, ale rodzina Wuja Niechluja siedziała na swoich miejscach - planowali zostać przynajmniej tak długo, aż cała wódka zostanie wypita.
I tak by sobie siedzieli spokojnie, wspominali stare czasy, ale nagle Anula kątem oka dostrzegła zbliżające się zagrożenie:
-      Ciocia Cmocia!- ostrzegła pozostałych.
Wszyscy przy stole wpadli w popłoch - oto zbliżała się do nich mama Lucyny z Młyna (a właściwie już teraz Lucyny z Parku). Ciocia była znana ze swoich wielkich, mokrych ust, których odcisk ochoczo zostawiała na każdym napotkanym policzku. Dlatego każdy bronił się jak mógł, uciekał gdzie pieprz rośnie, albo natychmiast zajmował się czymkolwiek, po to, żeby uniknąć serdecznego ucałowania przez Ciocię Cmocię. 
         Anula szybko wyciągnęła Dziada Zza Krat na parkiet, za jej przykładem Dżesika chwyciła Kuzyna Marcina, a z Matjaskiem zatańczył Ksiądz Bez żądz. Matjaska to nie dziwiło - w końcu Wuj nosił sukienkę. Nikt od dłuższego czasu nie widział Mamy Kwiatkowskiej. Nikt się tym specjalnie nie martwił.
-      Moi kochani! - dopadła do ich stolika Ciocia Cmocia - Wuj Niechluj, Wuj Co Wywalał Gnój i Ciocia Bezrobocia! Jakże mi miło Was gościć! Dajcie buziaka.

Wycałowała najpierw wujów, a później leżącą pod stołem ciotkę.
-      Co u was słychać? Jak ja do was nie zadzwonię, to wy już się w ogóle nie odzywacie, ale dość już pretensji w taki piękny dzień, dajcie buziaka - i znów konsekwentnie całowała z dwururki - najpierw wujów, potem ciotkę.
-      Ale udało nam się weselicho! - cieszyła się - a nie wiedziałam, czy zdążą z prosiakami, już dawno były zamówione u Starego Walentego, ale rosnąć nie chciały, na szczęście w porę się skapły, że są na wesele potrzebne, że się wzięły za siebie, hahahahaha, prosiaki w miodzie, pyszności, ja się nie mogę oderwać, jem i oblizuję tłuszczyk co mi kapie po brodzie, dajcie buziaka! - nachyliła się znów  w ich stronę, ale tym razem Wuj Co Wywalał Gnój wykazał się refleksem.
-      My musimy - wybełkotał wstając od stołu - musimy… wynieść stąd Ciocię Bezrobocię, co z nią w konkubinacie żyję. Bo jeszcze się odleżyn nabawi biedactwo, albo co… tak że tego… Wuju Niechluju? - zachęcił swojego niedoszłego szwagra.
Panowie wzięli się za wynoszenie cioci.

-      Trzecia chałupa po prawej stronie jak przejdziecie przez mostek - instruowała ich - tam są miejsca do spania.
 I poszli, co było robić. Każdy z Wujów już wcześniej schował flaszkę za pazuchę, więc w razie jakby jeszcze im się nie chciało spać, to było co pić.
         Nie było lekko, bo i Ciocia Bezrobocia lekka nie była. Wujowie ciągnęli ją za nogi, każdy za jedną. Byli pijani w sztok, zapadł zmrok, a droga była wyboista.
-      Co ona taka ciężka? - dziwił się Wuj Niechluj.
-      Ty mi powiedz, przecież to twoja siostra! - odpowiedział Wuj Co Wywalał Gnój.
-      Kiedyś była chuda - pamiętał Wuj Niechluj
-      A teraz jest gruba! I ciągnij teraz grubą babę....
-      Eee - skwitował Wuj, bo co tu gadać, kiedy jest robota ?
Wreszcie udało im się dociągnąć Ciocię Bezrobocię pod wskazany adres. Niestety drzwi okazały się być zamknięte. Cóż było robić, trzeba było je wyważyć.
Niedoszli szwagrowie wzięli rozbieg i zaatakowali wrota. Udało się! Drzwi wpadły do domu, a wujowie wraz z nimi.
W środku było ciemno. Panowie po omacku trafili do łóżka i wtaszczyli do niego Ciocię Bezrobocię, która na to wszystko zachrapała donośnie. Wujowie już mieli oblewać sukces, kiedy wtem zapaliła się lampka nocna i spod kołdry wynurzyła się jakaś postać.
- Leon? To ty?- zapytała postać zachrypniętym głosem.
Kiedy zamiast męża kobieta zobaczyła w swoim łóżku inną kobietę, a przy łóżku dwóch obcych facetów zaczęła się wydzierać.
-      Wiedziałam, że Leon ma babę na boku, ale żeby mi tą pijaną babę kazać przyprowadzić do mojego domu, to już szczyt wszystkiego!! Wynocha mi wszyscy, bo zadzwonię po policję i psami poszczuję! I gdzie jest Leon?!
Wujowie nie znali Leona, tym bardziej nie mieli pojęcia gdzie on się znajduje. Ciocia Bezrobocia smacznie spała i nie nadawała się do samodzielnej ucieczki, a nie chcieli jej tu zostawiać na pastwę tej baby. Chcąc nie chcąc musieli ją wziąć ze sobą. Z braku lepszego pomysłu przytargali Ciocię z powrotem na salę weselną i tam wrócili do przerwanej flaszki.
Wkrótce zaczęło świtać.
Z nocnej eksapady wróciła wygnieciona i wymęczona Mama Kwiatkowska. Ziewając zapytała się swojego brata:
-      A gdzie są dzieci?
Wuj wlewał w siebie akurat kolejny kieliszek, więc nie miał jak odpowiedzieć, a i tak nie wiedziałby co. Mama Kwiatkowska się zdenerwowała:
-      Straciłeś je z oczu? Kiedy ostatni raz je widziałeś? Co mówiły? Gdzie się wybierały? Czy nie były głodne?
Wuj nie znał odpowiedzi na żadne z tych pytań, więc dalej milczał.
- Ale nie ma co się denerwować kochana moja, złocieńka, wszystko jest pod kontrolą - przed nimi znów znienacka wyrosła Ciocia Cmocia. Mama Kwiatkowska nie zdążyła się ukryć - A my nawet się nie przywitałyśmy, tyle ludzi, takie udane wesele, daj buziaka! - i przystąpiła do całowania.
-      Ale pod jaką kontrolą? - Mamie Kwiatkowskiej udało się wyrwać z objęć cioci - Ciocia widzi, że o nic nie mogę poprosić mojego brata, wyszłam tylko na chwilę zaczerpnąć świeżego powietrza, wracam, a tu już nikogo nie ma i moje dzieci zniknęły!
-      Spokojnie moja droga, daj buziaka - cmoknęła ją ciocia na mokro - dzieci śpią u mnie w Młynie, były zmęczone to je tam wysłałam.
Mama Kwiatkowska wycierając ośliniony policzek pobiegła do Młyna, ale tam tylko spała zapłakana Lucyna. Jarek był w Parku - w ten sposób młodzi celebrowali swoje pierwsze małżeńskie ciche dni. Po dzieciach nie było śladu.
Każdy, kto był w miarę trzeźwy, przyłączył się do poszukiwań. Trwałyby one pewnie w nieskończoność, gdyby nie to, że Wuj Niechluj zakradł się do kurnika w poszukiwaniu świeżych jaj na kaca. Okazało się, że dzieci poszły spać z kurami.

Nikt nie wiedział, skąd się tam wzięły, a wyjaśnienie było bardzo proste. Okazało się, że Ciocia Cmocia oprócz mokrych buziaków ma jeszcze jedną wadę - mylą jej się strony. I zamiast pokierować dzieci do Młyna, pokierowała je do kurnika. Wujów również źle wysłała, w efekcie trafili do łóżka, w którym spała Żona Leona. Przez tę drobną pomyłkę o mało co nie zagryzły ich psy, lub nie przyjechała policja - nie wiadomo co gorsze. Ale kto by się tym przejmował, najważniejsze, że dzieci się znalazły.
- Pięknie ci dziękuję Wuju Niechluju- ironizowała Mama Kwiatkowska - jeśli kiedykolwiek jeszcze będziesz mnie przekonywał, że zajmiesz się moimi dziećmi, żebym ja mogła w spokoju zająć się sobą - nie uwierzę ci! Po prostu ci nie uwierzę! Zawiodłeś moje zaufanie, przykro mi, że ci to mówię przy ludziach, że podważam twój autorytet przy dzieciach, które nie wiedzieć czemu cię uwielbiają, ale taka jest prawda. A dzieci nie wolno okłamywać. Dlatego dwa razy następnym razem się zastanów, zanim im coś obiecasz. I mi też. A tymczasem masz szlaban na zabawę z nimi.
To powiedziawszy wróciła do Leona, z którym była umówiona. Pytanie: gdzie wtedy była Leona żona?


piątek, 23 października 2015

Odcinek 19: Jak Wuj Niechluj na weselu się bawił


Zamieszki kościelne skończyły się tak nagle, jak się zaczęły. W pewnym momencie zauważono, że zarówno Mama Kwiatkowska, jak i Gruba Dewotka opuściły kościół, więc nie było sensu dłużej ciągnąć bijatyki. Ludzie rozeszli się - część do swoich domów, a część na wesele. Na szczęście udało się ocucić Lucynę z Młyna i wszystko dalej toczyło się zgodnie z weselnym planem. Jarek z Parku przeniósł swoją świeżo poślubioną żonę przez próg, za którym to czekali ich rodzice witając Młodych chlebem i solą. Nastąpiło tradycyjne składanie życzeń, przekazywanie kwiatów, prezentów i kopert, ktoś sypnął niemrawo ryżem na szczęście, aż wreszcie można było zająć miejsca przy stole.
Wuj Niechluj, dzieci i Mama Kwiatkowska (w nowych pończochach) udali się  na swoje miejsca. Wuj był bardzo głodny i nie mógł się doczekać jedzenia, o pierwszym kielichu dla kurażu nie wspominając. Wiejskie rumiane kelnerki żwawo biegały między stołami roznosząc bulionówki wypełnione rosołem na wiejskiej kurze nagotowanym. Wuj Niechluj już zbliżał łyżkę pełną aromatycznej zupy w kierunku swojego otworu gębowego (w tym miejscu warto wspomnieć, że z okazji wesela umył nawet zęby), gdy ktoś go klepnął w ramię:
- Niech będzie pochwalony Wuju Niechluju - przywitał się jego brat, Ksiądz Bez Żądz.
- No tak - zgodził się Wuj. A pewnie, niech będzie.
- I Maryja zawsze dziewica - zadrwiła Mama Kwiatkowska.
- Nie odwiedzacie nas wcale - mówił Ksiądz Bez Żądz z wyrzutem - czyż to trzeba tak szumnych okazji jak wesele, żeby rodzina się spotkała?
- Są jeszcze pogrzeby - przypomniał Wuj Niechluj.
- To prawda, niedalej jak dwa miesiące temu na twój się wybierałem, ale w ostatniej chwili mi coś wypadło, ostatnie namaszczenie, albo inne nieszpory, nie mogłem przyjechać, przepraszam, ale służba nie drużba, a powołanie nie... - zamilkł nie mogąc znaleźć odpowiedniego rymu, a jak już znalazł to był rym nieprzyzwoity.
- Ale co też,  niech Ksiądz Bez Żądz da spokój! - wtrąciła rozgoryczona Mama Kwiatkowska - żadnego pogrzebu nie było, skaranie boskie z tym człowiekiem, naprawdę, sam nie wie czego chce, a ja latam, załatwiam, wszystko na mojej głowie - dom, dzieci... żadnej pomocy znikąd - mówiła do księdza, jednocześnie okiem łypiąc na młodego brata Pięknego Olafa.
- No to dobrze, że się nie wybrałem, szkoda butów - odetchnął z ulgą Ksiądz Bez Żądz.
Podczas gdy inni siorbali rosół, on nic nie jadł, albowiem nie miał on żadnych potrzeb fizycznych.
- To ty żyjesz?! - zagrzmiał czyiś głos nad ich głowami - Synu!
Na dźwięk tego głosu odwrócili się obaj: Wuj Niechluj i Ksiądz Bez Żądz, bo głos ów należał do ich ojca, którego się tu nie spodziewali, ale oto stał on koło nich we własnej osobie - Dziad Zza Krat.

- Żyję, a co mam nie żyć - potwierdził Wuj Niechluj.
- A ojciec już wyszedł? Trzeba było dać znać, przyjechałabym po ojca - mówiła Mama Kwiatkowska, bo tak wypadało powiedzieć.
- A gdzie tam wyszedłem, jeszcze rok został do końca odsiadki. Ale będę apelował, może wyjdę wcześniej za dobre sprawowanie. A teraz  dostałem przepustkę, przecież to ja Lucynę z Młyna do chrztu trzymałem.
- Mama Kwiatkowska, Ksiądz Bez Żądz, Wuj Niechluj! - dosiadła się do nich uradowana siostra - I Dziad Zza Krat! I Dżesiczka, Andzia i Mateuszek!
- Matjasek! - poprawił ją wściekły Matjasek.
- Ciocia Bezrobocia! - ucieszyły się dziewczynki.
Powitaniom, całusom i uściskom nie było końca. Jednak, można się spotykać nieczęsto, ale co rodzina to rodzina.
Kiedy wybrzmiały pierwsze dźwięki weselnego przeboju "Majteczki w kropeczki", Mama Kwiatkowska ruszyła w tany z młodszym bratem Pięknego Olafa.
- Pilnuj dzieci! - rzuciła przez ramię w kierunku Wuja Niechluja poprawiając dekolt.
Dżesika ulotniła się natychmiast, umówiła się w szopie z kuzynem Marcinem. On miał załatwić wódeczkę, a ona obiecała, że przyniesie jakieś fajki.
Anula wdrapała się na kolana dziadka i mocno się do niego przytuliła, bo dawno go nie widziała.
- Jakaś ty do mnie niepodobna - dziwił się Dziad Zza Krat.
Matjasek zainteresował się Wujem w sutannie.
- Dlacego Wuj nosi sukienkę? - chciał wiedzieć koniecznie.
- A to dobre Mateuszku, a to śmieszne - zarechotała na cały głos Ciocia Bezrobocia zapalając papierosa - sukienkę! Co chłopaki? Chluśniem bo uśniem!
Stuknęli się kieliszkami.
- A co to? Zaczynacie beze mnie? - dołączył do nich Wuj Co Wywalał Gnój i zwrócił się do swojej konkubiny Cioci Bezroboci - nalej kobieto, przecież o suchym pysku nie będę siedział.
A tymczasem Dżesika wypiła już co nieco z kuzynem Marcinem. Siedzieli w szopie, palili papierosy, rozmawiali o tym, jak posrane jest życie nastolatków.
Mama Kwiatkowska tak zmysłowo ruszała pupą podczas tańca, że mężczyźni porzucali swoje partnerki w locie i otoczyli ją kołem, podziwiając zwinne ruchy i boskie kształty.
Ciocia Bezrobocia bezskutecznie próbowała porwać konkubenta do tańca.
- Raz na ruski rok się widzę ze szwagrami, a ty mi każesz tańczyć? - denerwował się Wuj Co Wywalał Gnój - jak siedzę, to piję, a jak piję, to nie tańczę - wyłożył jej swoją filozofię.
Dżesika w szopie pozwoliła Kuzynowi Marcinowi włożyć rękę pod bluzkę, i tak nic nie miało sensu.
Wuj Niechluj, korzystając z okazji, pokazał ojcu zdjęcie Azisa, które zrobił podczas przypadkowej wycieczki do Bułgarii.
Dziad Zza Krat pokręcił głową przecząco, po czym wpadł w nostalgiczny nastrój, bo ile to już lat minęło, odkąd zniknęła jego ukochana, Żona Owłosiona...
Mamie Kwiatkowskiej udało się wyrwać z napalonego kręgu spoconych wujów i pociągnąwszy za sobą młodego brata Pięknego Olafa udała się w kierunku szopy. Tam natknęła się na wstawioną Dżesikę z papierosem w ręce i ustami kuzyna Marcina w okolicach jej pępka.
- Dżesiko, nie zachowuj się jak... ja! Masz na to jeszcze czas. A ty Kuzynie Marcinie... jeszcze niedawno byłeś takim brzdącem, a już takie rzeczy ci w głowie, zupełnie jakbym widziała twojego ojca jak był w twoim wieku... – westchnęła z nostagią.
Ale nie mogła tego tak zostawić. Winni muszą zostać ukarani. Wzięła Dżesikę za rękę i zaprowadziła z powrotem na wesele do rodzinnego stolika.
- Dobrze się bawisz, Wuju Niechluju? - zapytała sarkastycznie.
Wuj dawno się nie bawił tak świetnie w gronie najbliższych. Wszyscy pili równo, tylko nie Ksiądz Bez Żądz, albowiem nie miał on żadnych potrzeb fizycznych.
- Ta - odpowiedział Wuj Niechluj zgodnie z prawdą, ponieważ nie wyczuł podstępu.
- To świetnie! Bo ja nie! I to przez ciebie! Ciągasz mnie na wesele, bo nie chcesz iść sam, mówiłam, że to niezręczna sytuacja, skoro Lucyna z Młyna mnie nie zaprosiła, ale ty przekonujesz, że będę się świetnie bawiła, że sobie potańczę, że mogę wziąć przecież dzieci ze sobą, że ty się nimi zajmiesz, i co? Jednej piosenki nie mogę zatańczyć nawet! Ale już nie musisz się przejmować siostrzeńcami, zapijaj się tutaj. Ale ja nie będę sobie odmawiała przyjemności z tego powodu, że ty jesteś niegodziwy. Poradzę sobie. Dziećmi zajmie się Ciocia Bezrobocia - i nogi same ją porwały na parkiet jak tylko usłyszała, że zaczyna się piosenka "Jesteś szalona"
- Moje sssskarby kochane - bełkotała Ciocia Bezrobocia, po czym spadła pod stół.

- A teraz idziemy na jednego - zaśpiewał Wuj Co Wywalał Gnój.
- Jeszcze po kropelce, jeszcze po kropelce, póki wódka jest w butelce - podchwycił Dziad Zza Krat.
- Hej Sokoły! - zaintonował Wuj Niechluj.
- I z duchem twoim - zrymował mimowolnie Ksiądz Bez Żądz.














czwartek, 15 października 2015

Odcinek 18: Jak Wuj Niechluj w ślubie uczestniczył

Mama Kwiatkowska zawsze bardzo dbała o wygląd zewnętrzny. Nic innego jej nie pozostało, skoro nie mogła się pochwalić szlachetnym wnętrzem - miała wredny charakter, była pretensjonalna, mściwa, pazerna, a do tego była okropną nimfomanką. Chociaż to ostatnie niektórzy, a właściwie wszyscy mężczyźni, uważali za wielką zaletę.
Nadszedł dzień wesela. Ślub brała ich kuzynka Lucyna z Młyna. Na wesele Mama Kwiatkowska wprosiła się podstępem - uznała, że skoro nie została zaproszona, to pójdzie z Wujem Niechlujem jako jego osoba towarzysząca. Oczywiście z dziećmi. I tak się stało.
Przygotowała się bardzo pieczołowicie - miała nową garsonkę, nowe tipsy i nową fryzurę prosto spod grzebienia Mistrza Arkadiusza - co prawda miała u niego jakieś rabaty, ale wypadało zostawić chociaż napiwek, za taką obsługę... Na nowe pończochy nie wystarczyło już pieniędzy. Dzieci też musiały przecież jakoś wyglądać. Na szczęście Wuj Niechluj nie musiał, wszak nikt się po nim tego nie spodziewał. Przywdział białą koszulę, założył najmniej poplamiony krawat i ledwie wbił się w swoją jedyną marynarkę.

Pojechali PKS-em. Pech chciał, że przy wysiadaniu Mama Kwiatkowska nie zauważyła wystającego z wysłużonego siedzenia gwoździa, zahaczyła nogą i podarła pończochy na łydce.
- Pić mi się sce - jęczał spocony Matjasek.
- Cicho bądź! Teraz nie mam czasu - złościła się Mama- Cholera by pana wzięła! - wygrażała kierowcy.
Kierowca nie zwracając uwagi na obecność pasażerów i dzieci, dość dobitnie wyraził swoją opinię na temat tego, co sądzi o Mamie Kwiatkowskiej.
- Popilnuj dzieci - nakazała Wujowi Niechlujowi gdy mocno spóźnieni zbliżali się do kościoła - ja muszę skupić się na tym, żeby nie zwracać na siebie uwagi, dopóki nie skombinuję innych pończoch.
Weszli możliwie najciszej, ale to było na nic, bo i tak wszyscy odwrócili głowy, żeby na nich popatrzeć. Największą sensację wzbudziła Anula - nikt na wsi wcześniej nie widział czarnego dziecka.
Matjasek zwęszył wodę święconą i bardzo się ucieszył, bo niemiłosiernie chciało mu się pić. Fajnie, że woda była w  małych pojemniczkach przed wejściem. Ale niefajnie, że były tak wysoko, że nie mógł sięgnąć.
Mszę odprawiał brat Wuja Niechluja i Mamy Kwiatkowskiej.


- Niech powtarza za mną - mówił beznamiętnym i smutnym jak dupa głosem Ksiądz Bez Żądz - Ja Lucyna z Młyna...
- Ja Lucyna z Młyna...
- Biorę sobie ciebie Jarku z Parku...
- Biorę sobie ciebie Jarku z Parku...
I dokończyli formułkę, podobnie rzecz się miała w przypadku Pana Młodego. Ksiądz bez Żądz mówił tak flegmatycznie, że wszystkim zachciało się spać. Wreszcie dotarł do końca.
- ... jeżeli, ktoś zna przyczynę, dla których Lucyna z Młyna i Jarek z Parku nie powinni się pobierać, niech poda ją teraz, lub zamilknie na zawsze.
- Ślub jest wykluczony! - odezwała się Mama Kwiatkowska- przynajmniej w tym momencie!
Wszyscy zwrócili się w jej stronę.

- Nie rozumie - powiedział Ksiądz Bez Żądz do swojej siostry przez mikrofon. Głowy parafian skierowane były raz na niego, raz na Mamę Kwiatkowską.
- To chyba logiczne! Wydałam majątek na garsonkę, manikiur i fryzjera, chociaż mam zniżki u Mistrza Arkadiusza, ale jednak napiwek... w każdym razie dużo mnie kosztowało, żeby wyglądać lepiej niż ona - wskazała oskarżycielsko na Panią Młodą - a tymczasem mam podarte pończochy! Nie mogę tak iść na wesele, więc ten ślub trzeba przełożyć, po prostu!
            Parafianie, goście weselni i zwykli gapie wpatrywali się w nią z nienawiścią w oczach. Już dość się nacierpieli podczas długiego i ciągnącego się jak flaki z olejem kazania, to teraz ta wyuzdana miastowa wszystko opóźnia.
- Nie sięgam! - jęknął Matjasek z przedsionka kościoła. Tym razem wszystkie głowy zwróciły się w tamtą stronę. Dziewczynki- Dżesika i Anula zrobiły krzesesło, żeby Matjasek się wspiął i mógł się napić wody święconej. Niestety, fajtłapa nie mógł wycelować odpowiednio ustami, żeby sobie siorbnąć.
Obok niewzruszony stał Wuj Niechluj.
- Co pan wyprawia!- wydarła się na niego Gruba Dewotka, właściwie nie wiadomo, czy ta sama, z którą miał nieprzyjemność w pociągu, czy też zupełnie inna, wszak one wszystkie wyglądają tak samo - Dlaczego nie pilnuje pan dzieci w domu bożym? Proszę natychmiast zabrać stąd te kolorowe szatańskie bachory! - po czym walnęła Wuja Niechluja parasolką w głowę.
- Tylko nie bachory ty gruba babo! - wykrzyknęła Mama Kwiatkowska - odczep się od nich i od mojego brata!
- Ja gruba?! - oburzyła się Gruba Dewotka.
I wywiązała się chryja - obecni na mszy podzielili się na zwolenników Grubej Dewotki (średnia wieku 75) i Mamy Kwiatkowskiej (mężczyźni w każdym wieku) i okładali się czym popadnie i co mieli pod ręką - a to pięściami, a to ławkami, a to lichtarzem czy świętymi obrazami. Ksiądz Bez Żądz cichaczem dał nura do zakrystii. Lucyna z Młyna zemdlała, wynosili ją ministranci, ale nikt nie zwrócił na to uwagi - nawet Jarek z Parku, który aktywnie udzielał się w grupie Mamy Kwiatkowskiej. Ona sama przestała się interesować całą akcją, odkąd zauważyła Pięknego Olafa, dawnego narzeczonego Lucyny z Młyna, z którym miała przyjemność spędzić kilka upojnych chwil na sianie wiele lat temu.  Lucyna z Młyna ich przyłapała wtedy, potraktowała wszystko śmiertelnie poważnie, zerwała narzeczeństwo, a do kuzynki przestała się odzywać. Piękny Olaf po tylu latach wcale już nie był piękny- włos mu się przerzedził, ząb zresztą też, twarz miał ogorzałą, a na brodzie wyskoczyły mu czarne pypcie. Ale koło niego stał jego młodszy brat, który wyglądał jak Piękny Olaf siedemnaście lat temu... postanowiła poznać go bliżej, ale nagle przed nią z chmury walczących wyłoniły się dzieci z Wujem Niechlujem. Dzieci były posiniaczone, ale szczęśliwe, dawno się tak dobrze nie bawiły.
- W kościele jest super! - cieszył się Matjasek.
- Zajebiście! - potwierdziła Dżesika.
- Co ty wyprawiasz! Miałeś przypilnować dzieci, a zobacz co się porobiło przez ciebie! Jak myślisz, jak się teraz czuje Lucyna z Młyna? - pytała Mama Kwiatkowska, chociaż nic ją to nie obchodziło -  zresztą nic mnie to nie obchodzi. Najważniejsza jestem ja, moje pończochy i moje dzieci. Ale ja oczywiście nie mogę skupić się na tym, żeby wyglądać perfekcyjnie, bo nigdzie nie mogę się ruszyć sama bez dzieci, bo ciebie jak zwykle nie mogę poprosić, żebyś przez chwilę ich popilnował! Zresztą, na szczęście nie jesteś moim jedynym bratem. Ksiądz bez Żądz się nimi zajmie, zaprowadź je do niego, jest gdzieś na zapleczu, a ja pójdę kupić pończochy.
    To powiedziawszy wyszła, upuszczając uprzednio oko do młodszego brata Pięknego Olafa.

piątek, 9 października 2015

Odcinek 17: Jak Wuj Niechluj do Zoo się wybrał

         Wuj zaczął sypiać z Gretchen. Stało się tak dlatego, że w mieszkaniu znajdował się tylko jeden tapczan. Fotel był stary, wysłużony, wysiedziany i wypierdziany, przez co przytulny, ale do długiego spania się nie nadawał. Dlatego Wuj pewnej nocy przeniósł się na tapczan obok Gretchen. Odwrócił się do niej tyłem i zasnął. Gretchen po przebudzeniu zdziwiła się, że malarz pokojowy leży w jej łóżku. 
Jeszcze bardziej była zaskoczona faktem, że minęło już tyle czasu, a on jeszcze się nie wziął za robotę. Postanowiła to wyjaśnić z osobą, od której wynajęła to mieszkanie - czyli z Mamą Kwiatkowską. Zadzwoniła po nią.
-         Mam phoblem - rzekła z niemieckim akcentem - malarz pokojowy, któhego wynajęłam do odświeżenia mieszkania, siedzi tylko w fotelu, pije piwo i nic nie hobi. A hobota leży - to mówiąc wskazała na Wuja Niechluja.
-         To nie jest malarz pokojowy. Powinnam was sobie przedstawić. To mój brat, Wuj Niechluj, a to Specjalista ds. Kosmetologii Gretchen Podolski - wyjaśniła Mama Kwiatkowska.
-         Hozumiem - Gretchen nic z tego nie rozumiała - To duch tego mieszkania?
-         Chyba lekkoduch - z pogardą odpowiedziała Mama Kwiatkowska - żaden duch, tylko żywy człowiek. Gbur i niewdzięcznik.  Ukradł mi wakacje, potem się utopił w Bałtyku, zorganizowaliśmy pogrzeb, wszystko zapięte na ostatni guzik, a ten jakby nigdy nic zmartwychwstał. Taki wstyd.
-         Bałtyk należy hównież do Niemiec - przypomniała Gretchen - Ale dlaczego on tutaj siedzi?
-         No właśnie Wuju Niechluju! - zdenerwowała się Mama Kwiatkowska - dlaczego ty tutaj siedzisz? Jest taka ładna pogoda, w tej chwili zabierz dzieci na spacer, do jakiegoś muzeum, do galerii albo do Zoo. No dalej, rusz się! Dzieci - chodźcie, pójdziecie z Wujem do Zoo.
-         Hurra - ucieszyły się dzieci.
-         A czy Züza może iść z nami? - zapytała Czarna Anula.
W obliczu zawirowań mieszkaniowych Mama Kwiatkowska nie chciała się narażać Gretchen, nie miała wyjścia.
-         Oczywiście kochanie, przecież nie jesteśmy rasistami - odpowiedziała z fałszywym uśmiechem swojej czarnoskórej córce.
I poszli. Na szczęście dla Wuja, Stare Zoo było niedaleko. I wstęp był bezpłatny. I nie było duże, więc nie trzeba było dużo chodzić i mniejsze szanse, że dzieci się zgubią. Ale zawsze jakieś szanse były i dzieci to bez skrupułów wykorzystały.
         Wuj usiadł na ławce i przysnął, ale po chwili obudziło go ciepłe plaśnięcie w oko. To gołąb załatwił się niespodzianie prosto na wujową twarz.
         Wuj wytarł oko rękawem i poszedł usiąść gdzieś indziej.
W tym czasie dzieci weszły do zagrody baranów i próbowały złapać na lasso te rogate zwierzęta. Jak już im się udawało, to puszczały je wolno i zaczynały zabawę od początku.
-         Nie sce się tak bawić! - denerwował się Matjasek - sce mieć barana w domu!
-         Sam jesteś baran - ofuknęła go Dżesika - Züza mówi, że zwierzęta trzeba puszczać wolno.
Jakimś cudem Dżesika, która niezbyt dobrze uczyła się w szkole, nie miała smykałki do języków, a niemieckiego nie rozumiała ni w ząb, doskonale porozumiewała się z Züzą.
Tymczasem Wuj przysiadł na innej ławce. Okazało się, że obok niego siedzi Stary Woźnica, jego kumpel z podstawówki. Panowie przywitali się wylewnie, Stary Woźnica wyjął zza pazuchy piersiówkę z wódką.
-         Własnej roboty - pochwalił się - Wio! - smagnął kucyki batem i ruszyli. Bo Wuj nieopatrznie zamiast usiąść na ławce, usiadł na koźle bryczki, którą powoził turystycznie Stary Woźnica.
A dzieci, którym udało się przypadkiem złapać wszystkie trzy barany na lasso, otworzyły zagrodę i wyprowadziły zwierzęta na zewnątrz. Skierowały się ku wyjściu.
-         Ale grzeczne dzieci i takie samodzielne, pięknie wyprowadzacie swoje pieski! - pochwaliła je bileterka, którą mijały wychodząc na ulicę Zwierzyniecką. Ponieważ wstęp do Zoo był bezpłatny, Bileterka cały dzień siedziała i gapiła się na tych co wchodzą i wychodzą.

-         Danke schon - podziękowała Züza z wrednym wyrazem twarzy.
-         Beee - zabeczały barany.
“Nie zwróciłam uwagi, kiedy wychodziły, widocznie byłam zajęta, ja mam pełne ręce roboty, czy myślicie, że ja cały dzień siedzę i tylko gapię się na tych co wchodzą i wychodzą?” - oburzona Bileterka zeznawała później policji.
         Na dzieci, które ciągną barany na lasso, zwrócił uwagę Pilot Irlandzkich Tanich Linii Lotniczych, który jechał właśnie na rowerze do pracy. Zaalarmował stróżów prawa, a ci po przyjechaniu na miejsce zabezpieczyli barany i z powodu niemieckiego Züzy,  seplenienia Matjaska i koloru skóry Anuli, zabrali dzieci do ośrodka dla uchodźców.
         Na miejscu funkcjonariusze próbowali ustalić personalia dzieci, przekonani, że każde pochodzi od innych rodziców, co było po części prawdą. Gdy już co nieco się wyjaśniło, wezwali w trybie pilnym Mamę Kwiatkowską i Gretchen. Wuj Niechluj, lekko wstawiony, przyjechał bryczką, podśpiewując z Woźnicą stare biesiadne szlagiery.
         Dzieci były niepocieszone, bo ich misja została przerwana. Tak bardzo chciały wypuścić na wolność barany. Skłoniła ich do tego Züza, która była wegetarianką ze skłonnością do weganizmu. Zależało im na tym, żeby baranom nic się nie stało, szli ulicą Bukowską w poszukiwaniu odpowiedniej przestrzeni dla nich.


I tak doszli w okolice Ławicy, gdzie dostrzegł ich Pilot Irlandzkich Tanich Linii Lotniczych, spieszący na rowerze do pracy.
         Mama Kwiatkowska natychmiast dostrzegła umięśnione barki i masywne uda Pilota. Kiedy wszyscy byli zajęci wypytywaniem dzieci o przyczyny postępowania, włożyła język w ucho Pilota, a jej dłoń powędrowała w okolice jego przedniej kieszeni dżinsów. To był jej sposób na podziękowanie za odnalezienie dzieci, zawsze umiała łączyć przyjemne z pożytecznym.
-         Ty stary durniu! - odezwała się po chwili, żeby odwrócić od siebie uwagę, bo zauważyła, że wszyscy na nich patrzą.
-         Co? - zdziwił się Stary Woźnica.
-         Nie ty. Zresztą ty też. Ale ty Wuju Niechluju!- wskazała oskarżycielskim palcem na brata - Jak mogłeś zalewać się w trupa na bryczce, podczas gdy dzieci same szwendały się przy ruchliwej ulicy! Najpierw sam proponujesz mi i Gretchen, że możesz pójść do Zoo z dziećmi, żebyśmy mogły na chwilę odsapnąć, opowiadasz że im pokażesz zwierzątka, że pospacerujecie, po czym puszczasz je samopas, a sam zachowujesz się jak nastolatek na wagarach! Ostatni raz ci zaufałyśmy!
Gretchen nic nie powiedziała. Nauczona była lojalności. Dlatego nie chciała  wyrażać swojej dezaprobaty w stosunku do człowieka z którym ostatnio, chcąc nie chcąc i bądź co bądź, sypiała.

piątek, 2 października 2015

Odcinek 16: Jak Wuj Niechluj do biblioteki nie poszedł

“Dosyć tego dobrego” - pomyślał Wuj, o czym nikt nie wiedział, bo na głos nie powiedział nic. W zasadzie nie wiadomo jakie dobre miał na myśli - siedzenie w fotelu? Patrzenie na Gretchen jak krząta się po domu albo wykonuje jakieś skomplikowane ćwiczenia gimnastyczne? Słuchanie Züzy jak recytuje Goethego w oryginale? Czekanie, aż Mama Kwiatkowska wpadnie i zrobi mu awanturę? Nie, na to ostatnie nie miał dziś ochoty. Tym chętniej wyszedł z domu i udał się prosto pod sklep.
Nie był zaskoczony, kiedy spotkał swojego kumpla od flaszki, Bronka. Już miał zaproponować wspólne świętowanie czegokolwiek, gdy Bronek odezwał się pierwszy:
-       Pięknie ci dziękuję Wuju Niechluju! Prawdziwy z ciebie przyjaciel!
-    Eee - Wuj Niechluj nie radził sobie z komplementami, nie był do nich przyzwyczajony. Zazwyczaj wszyscy mieli do niego raczej pretensje - Nie ma za co - powiedział tylko, bo kolega wyraźnie czekał na jakąś reakcję.
-      Cholera by cię wzięła! Do stu piorunów! Co ja ci takiego złego zrobiłem, co? Usychałem tu z żalu jak we wszystkich stacjach pokazywali cię nieżywego, piłem za dwóch, jeśli nie za trzech, zdrowie dla ciebie narażałem, czyli właściwie życie. A ty mi się tak odpłacasz?!
-      Tak - odpowiedział Wuj, chociaż nie wiedział jak.
-      Co cię podkusiło, żeby mi z podróży taką głupią babę przywieźć? Ja nie mam chwili dla siebie, ja do kuchni - ona za mną, ja do kibla - ona za mną, do łazienki czasem idę - ona wtedy też, do wyra na wieczór - ta też, wisi na mnie i mnie dusi, boję się że pewnego dnia obudzę się martwy!
-      Eee - machnął ręką Wuj, bo on już wiedział dobrze jak to jest obudzić się martwym i nie wydawało mu się to czymś nadzwyczajnym.
Ponieważ Bronek był wyraźnie nie w sosie, postanowił odwiedzić w pracy Kataryniarza, chociaż nie wiedział jaki ma grafik w tym tygodniu. Ale udało się - Kataryniarz stał na Moście Teatralnym. Widocznie robił na pierwszą zmianę, albo z nocki jeszcze nie zszedł.
         Zaczynała się jesień i od rana było już chłodno. Na szczęście Kataryniarz miał coś na rozgrzewkę- spirytus rozrobiony z sokiem malinowym.

         Panowie delektowali się w najlepsze trunkiem, ale sielanka została przerwana wraz z nadejściem Mamy Kwiatkowskiej z dziećmi.
-      Ty pijesz tak wcześnie Wuju Niechluju? W dodatku na ulicy? Ciekawe co sobie ludzie o tobie pomyślą?! Ale skoro nie masz nic lepszego do roboty, zajmij się proszę dziećmi. Ja muszę iść do Biblioteki Raczyńskich, mam do oddania kilka książek. Dzieci nie mają tam czego szukać, będą się nudzić i przeszkadzać mi w penetrowaniu… półek książkowych.
Dzieci zostały, a Mama zaczęła się śpiesznie oddalać w dół ulicy Fredry.
-      Tylko pamiętaj, że dzieci mają zakaz spotykania się z Züzą! - krzyknęła jeszcze przez ramię.
Matjasek przytulił się mocno do Wuja, Anula też go wyściskała, a Dżesika, która wchodziła w trudny wiek nastoletni, skinęła tylko porozumiewawczo głową.
-      Wuju Niechluju! Czy możemy iść do Züzy?- prosiła Czarna Anula wbijając w Wuja błagalny wzrok.
-      A czemu nie? - zdziwił się Wuj i zaprowadził uradowane dzieci do swojego mieszkania.
Gretchen była w pracy, a Züza oglądała przedwojenny film z Marleną Dietrich na swoim tablecie, ostrząc przy tym ołówki tępym nożem kuchennym Wuja.
-      Ja nie sce oglądać takiego starego filmu! - zbuntował się Matjasek.
Wuj niewiele się namyślając przyniósł zdjęcie Mamy Kwiatkowskiej z rodzinnego albumu i powiesił na ścianie.
-      Możecie rzucać nożem do celu. To taka międzynarodowa zabawa - powiedział i wyszedł zamykając drzwi na klucz, żeby dzieci nie wyszły z domu, bo to mogłoby być niebezpieczne.

Schodząc z powrotem po schodach słyszał ich radosne wrzaski i jeden przeraźliwy dźwięk, brzmiało jakby ktoś kota żywcem ze skóry obdzierał. Ale Wuj był spokojny- nie miał w domu żadnego kota.
    Wuj wrócił do Kataryniarza i do ledwie rozpoczętej flaszki z koktajlem spirytusowo- malinowym.
         A tymczasem dzieci szybko znudziły się nową zabawą. Züza w ogóle nie chciała rzucać, bo była wegetarianką z zacięciem wegańskim. Züza polubiła siostrzeńców Wuja, ale nie mogli znaleźć wspólnego języka. Czuła intuicyjnie, że Dżesika jest jej bratnią duszą, ale żeby się o tym przekonać, musiałaby z nią porozmawiać. Postanowiła, że na początek przeczyta wiersze ukochanego Goethego po polsku. W tym celu chciała udać się do biblioteki.
-      Zaprowadzimy cię tam Züza - powiedziała odważna Anula.
-      Psecies Wuj zamknął dzwi na kluc! - seplenił Matjasek.
-      Ty debilu - skarciła go Dżesika - wyjdziemy przez okno.
-      Z drugiego piętra? - oczy Anuli zrobiły się większe niż zazwyczaj.
-    Tak - postanowiła Dżesika. Pomysł był Züzy. Przekazała go swojej polskiej bratniej duszy telepatycznie.

Jak postanowiły, tak zrobiły. Skręciły naprędce mocną linę z pościeli i zasłon, a następnie spuściły się na sam dół po kolei. Wyruszyły w kierunku Biblioteki Raczyńskich. Na Moście Teatralnym minęły Wuja Niechluja, który był tak zajęty rozważaniami egzystencjalnymi z Kataryniarzem, że ich nie zauważył.
Po przekroczeniu progu biblioteki dzieci postanowiły najpierw pobawić się w chowanego między półkami, ale zanim zaczęły, z zaplecza wyszła Mama Kwiatkowska z otwartymi ustami, zapewne z powodu zaskoczenia. Włosy miała w nieładzie, makijaż rozmazany (zwłaszcza szminkę), koszula jej się rozpięła, a w pończosze widniała spora dziura. Zaraz po niej z zaplecza wypadł rozchełstany Bibliotekarz, Pogromca Czytelników Książek na Czas Nieoodających.
Oburzona Mama wiedziała, że Wuj z pewnością nie ma telefonu przy sobie, a jak ma to wyciszony, wyłączony, albo zepsuty. Dlatego zadzwoniła do chłopaków z Zielonej Budki znajdującej się na Moście Teatralnym. Poznała ich jak kiedyś głodna i zmarznięta wracała z miasta po północy, a oni byli tak mili, że ją ogrzali i poczęstowali tym i owym. Poprosiła teraz Wuja do telefonu.
-      Do jasnej cholery Wuju Niechluju! Czy ty w ogóle nie możesz za siebie?! Proszę cię, żebyś dosłownie chwilę zajął się dziećmi, żebym ja mogła w spokoju delektować się Bibliotekarzem...tfu… bibliotecznym zbiorem. I mówiłam, że zabraniam im zadawać się z tą małą Niemką. I przyjmij do wiadomości, że dziś jest Noc Bibliotek, a ja, jako miłośniczka... książek, nie mogę przegapić takiej atrakcji! Dlatego przyjdziesz tu w tej chwili po dzieci, zaprowadzisz je do domu, koniecznie izolując jakoś od Züzy. Nic mnie nie obchodzi jak to zrobisz. Cześć!
              I wyłączyła się. Wuj wzruszył ramionami, pożegnał się z Kataryniarzem strzemiennym i odszedł wolnym krokiem w kierunku Placu Wolności, tęsknym wzrokiem spoglądając na mijane po drodze knajpy. Za nim biegł chłopak z Zielonej Budki, bo Wuj zapomniał oddać mu telefon.